piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 4




22/23 luty 2012r.

Mark odstąpił mi swoją sypialnię, a sam śpi na kanapie w salonie.
Było już długo po północy, kiedy moje powieki stały się cięższe i zasnęłam.
Znowu nic nie czułam… Ponownie ogarnęła mnie nicość…
W kostnicy widziałam ciemność, ale teraz było inaczej. Widziałam obrazy. Szłam ulicą. Świeciło słońce, nad moją głową było bez chmurne niebo, a obok piaszczysta plaża. Mijałam wiele osób, lecz nikogo nie kojarzyłam. Kiedy przeszłam już jakiś kawałek, zauważyłam, że idę przez jakieś osiedle. Po lewo i po prawo były ładne białe domki, jednorodzinne. Ich dachy pokrywała czerwona dachówka. W pewnym momencie zatrzymałam się. Otworzyłam furtkę i szłam po chodniku w stronę drzwi domu. Na drzwiach pisało: „Amber”. Złapałam za pozłacaną klamkę i otworzyłam drzwi. Usłyszałam szum morza… Spojrzałam za próg i zobaczyłam jak fale rozbijają się o klif. Była noc. Chciałam się odwrócił, ale poczułam jak spadam w dół. Potem zobaczyłam nocne niebie, gwiazdy i… ciemne oczy. Te oczy… Czułam jak mnie pożerają…
Obudziłam się. Byłam w apartamencie Marka. Wstałam z łóżka i ubrałam się w jakieś ciuchy, które zamówił mi przystojny wampir. Były to niebieskie spodenki i czarna koszulka z białymi wzorkami. Założyłam białe japonki i wyszłam na taras przed drzwi z jego sypialni. Spojrzałam w górę i znowu widziałam gwiazdy… Lubię patrzeć na gwiazdy…
Przełożyłam nogi przez metalową barierkę. Zerknęłam w dół. Na ulicy nikogo nie było. Zsunęłam się i poleciałam w dół.
Leciałam i leciałam… Nie czułam nic. Ani strachu, ani bólu, gdy moje stopy dotknęły ziemi.
Ruszyłam przed siebie. Po przejściu kilku metrów podążałam drogą jak ze snu. Po kilku minutach trafiłam na to osiedle… Szukałam tego domku… I znalazła. Przeskoczyłam nad furtką i podeszłam do drzwi.
Amber.
Wsłuchałam się w noc. Dotknęłam ciemnych drzwi i zamknęłam oczy. Słyszałam trzy spokojne oddechy i trzy inne rytmy bicia serca. Moja rodzina. Chciałam wejść do środka, ale to by mogło się źle skończyć.
-Złodziej! Włamywacz! Dzwońcie po policje!
Usłyszałam czyjś krzyk za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam jaką staruszkę, która się darła. Mogłam ją przecież zabić…
Wtedy usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach. Musiałam uciekać. Biegłam w stronę staruszki. Przeskoczyłam nad nią i obrałam kierunek w stronę mojego tymczasowego domu.
-Mój Boże! Caroline! To była Caroline!
Słyszałam jak ta wstrętna baba, która akurat musiała się wybrać na nocy spacer po pierwszej w nocy, woła moje imię. Przyspieszyłam i po minucie znowu byłam przed wieżowcem Marka. Weszłam normalnie przez recepcję. Nikt mi nic nie powiedział. Jedynie, spotkałam się z dylematem przed drzwiami do apartamentu. Jak tam wejść, żeby go nie obudzić.
Drzwi się same otworzyły i w progu zobaczyłam złego Marka.
-Gdzie ty byłaś? – spytał. – Nie wygodne jest moje łóżko? Trzeba było mnie obudzić i powiedzieć, to bym się chętnie zamienił.
-Trzeba było położyć się obok mnie i mnie pilnować – powiedziałam wymijając go i wchodząc do środka.
-Zaraz wezmę łańcuchy i cię do niego przywiążę. Mogło ci się coś stać.
-Ale żyję. Nikt mnie nie zjadł ani nie porwał.
-A szkoda – wyszeptał.
-Słyszałam to!
-Żartowałem – odparł z uśmiechem.
Wróciłam do jego sypialni i postanowiłam, że będę stwarzała pozory, iż śpię. Kiedy usłyszałam jak Mark kładzie się na kanapie, to stwierdziłam, że resztę nocy mogę przeznaczyć na obmyślanie tego, co mnie spotkało.
Wiem już gdzie mieszkałam. I wiem, że sąsiedzi nawet mnie kojarzyli.
Jestem wampirem…
Umarłam… A konkretnie to zabiłam się. Tylko czemu? Czemu zdecydowałam się na taki krok? Dlaczego chciałam ze wszystkim skończyć? Co było tego powodem? CO lub KTO…
Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Tak strasznie chciałam zobaczyć rodziców…
Ciekawe czy miałam rodzeństwo…
W pewnym momencie poczułam jak odpływam… Czułam się bardzo zmęczona…
Śniło mi się, że byłam na jakimś polu. Niebo miało piękny różowy odcień. Zachodzące słońce oświetlało zieloną trawę i kwiaty. Byłam oczarowana tym miejscem. Szczególnie kolorem nieba…
-Zostaw mnie w spokoju – powiedział ktoś za moimi plecami.
Odwróciłam się z uśmiechem i stanęłam jak wryta. Kompletnie mnie zmroziło na ten widok. Przede mną stała dziewczyna. Młoda, blond loki, włosy sięgające do połowy pleców i niebieskie oczy. To byłam ja.
-Słyszysz mnie? Zostaw mnie w spokoju – powtórzyła groźniejszym tonem.
-Ale ja nic od ciebie nie chce – powiedziałam zaskoczona jej słowami.
-Nie? Po co poszłaś do MOJEGO domu?
-Przyśnił mi się… Byłam ciekawa…
-Nie potrzebnie. Nie interesuj się mną. Nie zastanawiaj się nade mną. Teraz już jest za późno!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czemu ona/ja zwracała/zwracałam się tak oschle i chłodno do siebie? Przecież to byłam ja…
-Wiesz co ci powiem – zaczęła zbliżając się do mnie i patrząc mi głęboko w oczy. – Nie bądź taka ciekawa, bo ciekawość cię zgubi, a nie pomoże. Ona jest jak ludzie. Oni nie pomagają. Oni tylko niszczą i wszystko psują.

 I jak się podobało? ;D

1 komentarz:

  1. Bardzo się podobało, nie mogę doczekać się dalszych rozdziałów :D

    OdpowiedzUsuń