piątek, 26 października 2012

Prolog

Zmiana tematyki!
Już kiedyś ta historia przyszła mi do głowy i nie mogę jej dokończyć... Mam nadzieję, że uda mi się to na tym blogu. :D
Prolog

22 luty 2012r.
   Doktor Evans i doktor Jones zajmowali się kolejnym trupem-delikatnie opisując ich codzienne zajęcie. Pracowali w prosektorium i dokonywali sekcji zwłok. Dzisiaj otrzymali ciało młodej dziewczyny, która (rzekomo) zeskoczyła z klifu, żeby popełnić samobójstwo.
   Jeżeli chciała się zabić, to udało się, pomyślał John Evans. 
-Biedna dziewczyna-zaczął Henry.-Nie lubię takich dni, kiedy dostajemy ciała dzieci i nastolatków. Wtedy widzę swoje dzieciaki... 
-Henry...-urwał John.
-Młoda dziewczyna... Czemu chciała się zabić? 
-Nie mam zielonego pojęcia.
   Zapadła cisza. Doktorzy przyglądali się bladej twarzy i niebieskim oczom nieznanej dziewczyny. 
-Wiesz, co jest w tym najgorsze?-Henry Jones nie czekał, aż kolega odpowie.-To, że nie widzę tutaj udziału osób trzecich. Jak my to powiemy jej rodzicom? 
-Wiemy już kim oni są? Wiemy kim ona jest?-pytał John wskazując na dziewczynę.
-To Caroline Amber. Jej rodzice to Marie i Brad Amber. 
   John zastanowił się przez chwilę nad wcześniejszymi słowami jego kolegi. Po minucie powiedział:
-Rozumiem o co ci chodzi. Wolałbym usłyszeć, że moje dziecko zostało zabite, niż że samo się zabiło. W obu przypadkach miałbym wyrzuty sumienia, ale w tym drugim winiłbym się o to, że coś przeoczyłem, że czegoś nie widziałem... Nie widziałem tego, iż moje dziecko nie chce żyć...
 -Dokładnie-przyznał Jones.
   Mężczyźni postanowili, że jeszcze raz obejrzą ciało dziewczyny, spiszą raport, a potem... Potem powiadomią rodziców i sprawa Caroline Amber zostanie zamknięta. 
 John uważnie przyglądał się Caroline.
  Wolałbym usłyszeć, że moje dziecko zostało zabite, niż że samo się zabiło...-przypomniał sobie własne słowa i doszukiwał się śladów mordercy, których niestety nie mógł znaleźć, aż do momentu gdy jego wzrok zatrzymał się na szyi dziewczyny. 
-Jones, spójrz na jej...
   I wtedy stało się coś niebywałego. Caroline Amber zaczęła mrugać. Mrugnęła trzy razy, po czym wzięła głęboki wdech. Jej spojrzenie zatrzymało się na siwym Johnie. 
   Evans w swojej karierze nie spotkał się z czymś takim nie spotkał. Osoba, która kilka sekund temu była trupem, teraz spoglądała na niego. Przed trzydzieści lat nie przeżył czegoś takiego! 
   To cud!-stwierdził w myślach, po czym znowu spojrzał na jej szyję. 
   John miał już powiedzieć jego młodszemu partnerowi, żeby uciekali, lecz był za bardzo oszołomiony, tak samo jak Jones. I to "oszołomienie" wykorzystała Caroline. 
   Nastolatka usiadła w siadzie prostym na stole do sekcji i dalej wpatrywała się w starszego doktora. Położyła dłoń na jego ramieniu i spoglądała prosto w jego oczy.
   Jej spojrzenie... jest takie hipnotyzujące, zauważył John.
   Caroline przyciągnęła go do siebie w taki sposób, że jej usta od jego pulsującej tętnicy pod skórą dzieliło zaledwie kilka milimetrów. Czarnowłosa dziewczyna wgryzła się w tętnicę i łapczywie piłą krew lekarza pozbawiając go życia. 
   Młody Henry był przerażony tym widokiem. Zaczął biec w stronę drzwi, ale brunetka pozostawiła jego współpracownika na białych płytach sali i pierwsza znalazła się przy drzwiach odgradzając drogę doktorowi. Jej usta były we krwi, którą zlizywała powoli. Jones czuł, iż zaraz zemdleje. Caroline przytrzymała go za ramiona i przybliżyła swoje usta do jego ucha.
-Nie martw się, to nie będzie bolało. Twój kolega już nie cierpi. Zrobię to szybko-obiecywała. 
   W dwóch zdaniach nie skłamała. 
   John Evans już nie cierpiał. 
  Natomiast męczarnie Henriego nie trwały długo. Szybko pozbawiła go życia, lecz Henry Jones z ostatnich sekund swojego życia zapamiętał tylko ból.