piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 2

Moi Kochani Czytelnicy! 
Przed sobą macie drugi rozdział ! Osobiście jestem zadowolona, ale wiadomo, że Wasza opinia może być inna :D  
22 luty 2012r.


Nic.
Nic nie czułam.
Ciemność.
Tylko ją widziałam.
Kim ja jestem? Gdzie jestem?
Kompletnie nic nie wiedziałam. Co się ze mną działo…
Coś poczułam. Ktoś dotknął moją rękę. Potem dotykano moją twarz. Poczułam jak ktoś rozchyla moją powiekę i ujrzałam jasne światło, a potem zapadła ciemność.
 Słyszałam czyjąś rozmowę, lecz nie rozumiałam, o czym ona jest.
Zebrałam się w sobie i otworzyłam oczy. Zaczęłam mrugać. Głosy ucichły. Spojrzałam na lewo i prawo, i zobaczyłam dwóch mężczyzn. Jeden był starszy od drugiego. Miał siwe włosy i jasne oczy. A ten drugi był ciemnookim brunetem. Nie miałam zielonego pojęcia, kim są i co ja razem z nimi robię. Obaj mieli białe fartuchy i…
 Ich zapach. Słodki. Apetyczny. Kuszący. Miałam ochotę ich spróbować… Może nie ich. Ale smak ich krwi… Tak.
 Na czymś leżałam, więc podniosłam się powoli i usiadłam. Spojrzałam w oczy starszemu mężczyźnie. Wstałam. Moje gołe stopy dotknęły zimnych płytek na podłodze. Podeszłam do niego bliżej. Z daleka już wyczuwałam, że jest sparaliżowany, tak jak jego kolega. Położyłam dłonie na jego ramionach, przybliżyłam usta do jego szyi.
-Nie będzie bolało-wyszeptałam.
 Poczułam jak wysuwają mi się kły, które bolały… Nie mogłam sobie pozwolić na cierpienie, więc wbiłam je w tętnice niejakiego… John’a Evans’a- czego dowiedziałam się, gdy na języku poczułam słodziutki smak krwi grupy B.
  Po chwili zobaczyłam wszystko... Całe życie niejakiego John'a Evans'a znalazło się w mojej głowie. Wiedziałam jak się nazywała jego żona, dzieci, babcia, dziadek, rodzice. Kto jest jego ulubionym piosenkarzem. Jakiej muzyki słuchał dwadzieścia lat temu. Ile miał dziewczyn. Jak dostał się na studia. Jak zakończył każdą szkołę. Jakim był uczniem. Jakim był patologiem... Wiedziałam o nim wszystko. Zobaczyłam też jego ostatnie chwile... Jak dostał moje ciało, na którym miał dokonać sekcji zwłok. Widziałam jak był mną oczarowany. Moimi oczami. Był zafascynowany tym, że je otworzyłam.
"To cud!"-tak właśnie to stwierdził. 
 Kiedy już zabrakło krwi w jego ciele, przepływ obrazów zakończył się. Przez moment zalała mnie fala różnych emocji. 
 Fascynacja. Radość. Przerażenie. Lęk. 
 To nie był moje uczucia. John Evans teraz był we mnie. 
 Ogarnęło mnie dziwne poczucie winy, ale to trwało tylko przez moment. W moim gardle wybuchł pożar. Paliło mnie. A mój mózg tęsknił za smakiem cudownej krwi. Musiałam zaspokoić pragnienie, które zmieniało się w żądze krwi.
 Martwe ciało John'a leżało na ziemi. Z niego już nie będę miała pożytku...
 Spojrzałam za siebie i zobaczyłam jego wspólnika. Henry Jones?  Tak. Henry... 
 Henry bał się. Młodziutki i drobniutki Henry bał się. On bał się mnie. Był sparaliżowany strachem, dlatego nie uciekł, kiedy byłam "zajęta" jego kolegą. 
 Niestety, gdy spojrzałam mu w oczy, było już za późno na ucieczkę. Biedak zerwał się i pobiegł do drzwi, ale ja byłam teraz silniejsza i szybsza. Naładowana cudzą energią w mgnieniu oka znalazłam się przy drzwiach. Dotknęłam jego szczupłych ramion i przybliżyłam swoje usta do jego ucha, mówiąc:
-Nie martw się, to nie będzie bolało. Twój kolega już nie cierpi. Zrobię to szybko...
 I nie trwało to długo. Rozkoszowałam się smakiem krwi. Jego krew była inna. Młodsza. Było w niej więcej życia i potrzebnej mi energii. To było coś pięknego. Zalewała mnie paleta uczuć, wspomnień, marzeń... 
 Wiedziałam o nim wszystko. Nikt nie wiedział tyle o Henry'm ile ja. Tylko ja wiedziałam o jego romansie z starszą o dziesięć lat sąsiadką. Okłamywał żonę i dwie córki przez kilka lat. Ja to wiedziałam... 
 Oderwałam usta od jego szyi i pozwoliłam, żeby bezwładne ciało opadło na białą posadzkę. 
 Nasycona krwią oparłam się o chłodną ścianę, by ochłonąć z emocji. Co najgorsze, z nie moich emocji. 
 Dowiedziałam się wszystkiego o dwójce mężczyzn, ale nie wiedziałam nic o sobie... Nie chwilka. Ich myśli... Ostatnie myśli, słowa... Ich rozmowa...
-Wiesz, co jest w tym najgorsze?- Henry Jones nie czekał, aż kolega odpowie.-To, że nie widzę tutaj udziału osób trzecich. Jak my to powiemy jej rodzicom? 
-Wiemy już kim oni są? Wiemy kim ona jest?- pytał John wskazując na dziewczynę.
-To Caroline Amber. Jej rodzice to Marie i Brad Amber. 
 Jestem Caroline Amber. Ładnie. Znam imiona swoich rodziców, tylko szkoda, że nie wiem gdzie ich szukać. Nie pamiętam jak wyglądają. Nie pamiętam nic. W ogóle, jak ja się tutaj znalazłam? Czemu piłam ludzką krew? Kim ja się stałam?
 Padłam na kolana i starałam się ogarnąć.
 Co to wszystko miało być?
 Byłam w kostnicy… Chyba…
 Musiałam z niej wyjść. Byłam ubrana w jakąś białą koszulę, nie mogłam w niej wyjść… Spojrzałam na swoje ofiary i w mojej głowie narodził się plan. Zdjęłam fartuch z Henry’iego, bo nie był poplamiony krwią. Założyłam go na siebie i wyglądałam w nim całkiem dobrze… Zapięłam wszystkie guziki, żeby nie było widać szpitalnego ubrania, ale nie wiedziałam, skąd mam wziąć buty…
 Rozejrzałam się po pomieszczeniu i jeszcze raz zerknęłam na „poszkodowanych” (o ile nie lepiej by było ich nazwać „martwymi poszkodowanymi”) i stwierdziłam, że mam za małą stopę aby pożyczyć buty od John’a… Pewnie Marie i Bard nie są masywnymi ludźmi…
 Porzuciłam chęć do poszukiwania butów i wyszłam z kostnicy uważnie rozglądając się gdy ją opuszczałam. Przemknęłam wąskim białym korytarzem i dostałam się do… innego korytarza.  
 Musiałam się skoncentrować i skupiłam się na wspomnieniach z moich „martwych poszkodowanych”. Po chwili w mojej głowie pojawił się plan szpitala. Kilka razy skręciłam w prawo, parę razy w lewo, kilka osób uśmiechnęło się do mnie i nie zwracało uwagi na moje stopy.
-Panie doktorze! Co się stało z naszą córką?!
 Usłyszałam jakieś krzyki, ale nie dochodziły z bliska… Znałam ten głos… Ta kobieta… Coś błysnęło mi przed oczami i zobaczyłam drobną kobietę o krótkich blond włosach i niebieskich oczach.
-Mama…- szepnęłam.
-Słucham?-spytał ktoś za mną.
 Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś lekarza.
-Nic-powiedziałam i ruszyłam wzdłuż ( o dziwo…) kolejnego korytarza.
Dotarłam do rejestru chorych, a przed nim było wyjście.
Udało się!
-Bardzo mi przykro, ale państwa córka popełniła samobójstwo…- powiedział jakiś mężczyzna.
 Obejrzałam się za siebie i nikogo nie widziałam… Kto to powiedział?
-Nie… Nie! Nie wierzę panu! Ja chcę ją zobaczyć!
Potem moją głowę wypełnił płacz… mojej matki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz