piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 5

Jak za każdym razem, mam ogromną nadzieję, że się spodoba :D


23 luty 2012r.
 Obudziłam się, kiedy było już widno. Kalifornijskie słońce wpadło do sypialni Marka rozświetlając meble, łazienkę i garderobę.
 Wstałam i poszłam do kuchni, gdzie zobaczyłam swojego wampirzego współlokatora… Albo raczej wampirzego dawcę dachu.
 - Dowiem się gdzie byłaś w nocy? – spytał.
 – Nie – odparłam grzecznie.
  Po tej odpowiedzi Mark chwycił mnie za szyję i przycisnął do blatu. Poczułam jak jego kciuk dotyka mojej tętnicy, co wywołało u mnie atak paniki. Nie wiedziałam, co mam zrobić, byłam zaskoczona jego reakcję.
 – Słuchaj, ja mam sposób jak mogę się tego dowiedzieć, ale któreś z nas będzie przez moment cierpiało, czego nie chcemy, prawda Caroline? – powiedział, gdy jego usta były zaledwie kilka centymetrów od mojej szyi.
 – Dobra powiem – stwierdziłam, po czym uwolnił mnie z swojego żelaznego ucisku. – Śniła mi się droga do mojego domu…
 – Jeżeli chcesz powiedzieć, to co myślę…
 – Zależy, co myślisz…
 – Byłaś w domu?
 – Nie, tylko przed drzwiami, ale potem jakaś stara baba wzięła mnie za włamywacza… Ale uciekłam!
 – Mój Boże… Caroline!
 Postanowiłam, że przemilczę to, iż sąsiadka mnie rozpoznała… Tak będzie lepiej dla nas.
 – Jest jeden pozytyw – zauważył. – Proces przypominania właśnie się rozpoczął. Wiele wampirów tak zaczyna… Droga do domu…
 – Ty też tak miałeś? – spytałam.
 – Tak – odparł odwracając wzrok w stronę okna. – Tyle, że ja inaczej to rozegrałem.
 – Ciekawe jak…
 Mark poszedł do salonu i wziął jaką gazetę, którą mi podał. Na jej okładce była jakaś aktorka, której nie pamiętałam, ale wiedziałam, iż kiedyś oglądałam z nią jakiś film.
 – Dotknij jej włosów i skup się na tym, żeby takie mieć – rozkazał.
 Zrobiłam, to co mówił. Chciałam mieć piękne kasztanowe, długie włosy. Mark zniknął i przyniósł mi lusterko.
 – To wampiry mogą się przeglądać? – zapytałam.
 Nie uzyskałam odpowiedzi, ale spojrzałam w lustro i zobaczyłam w nim swoją twarz. Niebieskie oczy, blada cera i kasztanowe włosy. Już chyba wiem jak to rozegrał. Ale zaraz…
 – Czy kiedy stałeś się wampirem, to były już gazety, na których okładkach były sławne osoby?
 – Nie, ale wtedy krew ludzi dawała mi taką siłę, że bez problemu mogłem przybierać jakiekolwiek postacie. Jeżeli wypijesz dużo krwi, też tak będziesz mogła, ale na razie pomagaj sobie gazetami.
 Przeczesałam swoje loki i stwierdziłam, że nawet ładnie wyglądam w ciemnych włosach. Byłam w szoku tym zjawiskiem… Mogłam być kim chciałam… Mogłam wyglądać jak chciałam…
 – Masz mnóstwo gazet. Teraz jak będziesz chciała wyjść na ulice, to wybierz sobie wizerunek. Nie możesz wyglądać jak Caroline, która nie żyje.
 Pokiwałam głową i zaczęłam przeglądać gazetę. Po paru minutach wiedziałam jak chcę wyglądać. Mark zostawił mnie, bo poszedł do łazienki, a gdy z niej wyszedł, to zapytał:
 – Zielonooka brunetka?
 – Powiedz tylko, że ci się nie podobam, a cię zabiję.
 – Dziecino, nie masz ze mną szans – stwierdził „skromnie”.  – Ale ładnie wyglądasz.
 – Dziękuję. Miło to słyszeć z twoich ust.
 Mark uśmiechnął się i usiadł na kanapie obok mnie. Nie wiedziałam, co może mi powiedzieć.
 – Czyli zaczęłaś już sobie coś przypominać – zauważył.
 Pokiwałam twierdząco głową.
 – Jeżeli znowu coś zobaczysz, to mów mi o tym. Razem rozwiążemy wszystkie twoje problemy.
 Musiałam zamrugać kilka razy, żeby zrozumieć głębszy sens jego słów, po czym powiedziałam:
 – Nie wyglądasz na osobę, która jest chętna na rozwiązywanie cudzych problemów.
 Wampir zaśmiał się głośno i zapytał:
 – A na kogo wyglądam? Na jaką osobę?
 Przyjrzałam się jego twarzy, sylwetce, czarnym włosom zaczesanym do tyłu, ciemnym oczom, pełnym ustom i poza tym, że wyglądał jak model reklamujący drogie garnitury albo wodę kolońską, to wyglądał…
 - …na mordercę.
 Uśmiech zniknął z jego twarzy. Mark odwrócił wzrok i spojrzał na ścianę.
 – W sumie to masz rację – przyznał smutno.
 Spojrzał mi w oczy, które nie miały już barwy gorzkiej czekolady, ale przez ułamek sekundy miały odcień oceanu.
 Zakręciło mi się w głowie. Postać Marka rozmazała się i widziałam już tylko rozgwieżdżone niebo.  Na tle gwiazd zobaczyłam błękitne oczy i usłyszałam głos… Należał do mężczyzny, lecz nie wiem do kogo…
 – Dziewczyno, ty musisz żyć i wszystko zmienić. Żyj…


piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 4




22/23 luty 2012r.

Mark odstąpił mi swoją sypialnię, a sam śpi na kanapie w salonie.
Było już długo po północy, kiedy moje powieki stały się cięższe i zasnęłam.
Znowu nic nie czułam… Ponownie ogarnęła mnie nicość…
W kostnicy widziałam ciemność, ale teraz było inaczej. Widziałam obrazy. Szłam ulicą. Świeciło słońce, nad moją głową było bez chmurne niebo, a obok piaszczysta plaża. Mijałam wiele osób, lecz nikogo nie kojarzyłam. Kiedy przeszłam już jakiś kawałek, zauważyłam, że idę przez jakieś osiedle. Po lewo i po prawo były ładne białe domki, jednorodzinne. Ich dachy pokrywała czerwona dachówka. W pewnym momencie zatrzymałam się. Otworzyłam furtkę i szłam po chodniku w stronę drzwi domu. Na drzwiach pisało: „Amber”. Złapałam za pozłacaną klamkę i otworzyłam drzwi. Usłyszałam szum morza… Spojrzałam za próg i zobaczyłam jak fale rozbijają się o klif. Była noc. Chciałam się odwrócił, ale poczułam jak spadam w dół. Potem zobaczyłam nocne niebie, gwiazdy i… ciemne oczy. Te oczy… Czułam jak mnie pożerają…
Obudziłam się. Byłam w apartamencie Marka. Wstałam z łóżka i ubrałam się w jakieś ciuchy, które zamówił mi przystojny wampir. Były to niebieskie spodenki i czarna koszulka z białymi wzorkami. Założyłam białe japonki i wyszłam na taras przed drzwi z jego sypialni. Spojrzałam w górę i znowu widziałam gwiazdy… Lubię patrzeć na gwiazdy…
Przełożyłam nogi przez metalową barierkę. Zerknęłam w dół. Na ulicy nikogo nie było. Zsunęłam się i poleciałam w dół.
Leciałam i leciałam… Nie czułam nic. Ani strachu, ani bólu, gdy moje stopy dotknęły ziemi.
Ruszyłam przed siebie. Po przejściu kilku metrów podążałam drogą jak ze snu. Po kilku minutach trafiłam na to osiedle… Szukałam tego domku… I znalazła. Przeskoczyłam nad furtką i podeszłam do drzwi.
Amber.
Wsłuchałam się w noc. Dotknęłam ciemnych drzwi i zamknęłam oczy. Słyszałam trzy spokojne oddechy i trzy inne rytmy bicia serca. Moja rodzina. Chciałam wejść do środka, ale to by mogło się źle skończyć.
-Złodziej! Włamywacz! Dzwońcie po policje!
Usłyszałam czyjś krzyk za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam jaką staruszkę, która się darła. Mogłam ją przecież zabić…
Wtedy usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach. Musiałam uciekać. Biegłam w stronę staruszki. Przeskoczyłam nad nią i obrałam kierunek w stronę mojego tymczasowego domu.
-Mój Boże! Caroline! To była Caroline!
Słyszałam jak ta wstrętna baba, która akurat musiała się wybrać na nocy spacer po pierwszej w nocy, woła moje imię. Przyspieszyłam i po minucie znowu byłam przed wieżowcem Marka. Weszłam normalnie przez recepcję. Nikt mi nic nie powiedział. Jedynie, spotkałam się z dylematem przed drzwiami do apartamentu. Jak tam wejść, żeby go nie obudzić.
Drzwi się same otworzyły i w progu zobaczyłam złego Marka.
-Gdzie ty byłaś? – spytał. – Nie wygodne jest moje łóżko? Trzeba było mnie obudzić i powiedzieć, to bym się chętnie zamienił.
-Trzeba było położyć się obok mnie i mnie pilnować – powiedziałam wymijając go i wchodząc do środka.
-Zaraz wezmę łańcuchy i cię do niego przywiążę. Mogło ci się coś stać.
-Ale żyję. Nikt mnie nie zjadł ani nie porwał.
-A szkoda – wyszeptał.
-Słyszałam to!
-Żartowałem – odparł z uśmiechem.
Wróciłam do jego sypialni i postanowiłam, że będę stwarzała pozory, iż śpię. Kiedy usłyszałam jak Mark kładzie się na kanapie, to stwierdziłam, że resztę nocy mogę przeznaczyć na obmyślanie tego, co mnie spotkało.
Wiem już gdzie mieszkałam. I wiem, że sąsiedzi nawet mnie kojarzyli.
Jestem wampirem…
Umarłam… A konkretnie to zabiłam się. Tylko czemu? Czemu zdecydowałam się na taki krok? Dlaczego chciałam ze wszystkim skończyć? Co było tego powodem? CO lub KTO…
Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Tak strasznie chciałam zobaczyć rodziców…
Ciekawe czy miałam rodzeństwo…
W pewnym momencie poczułam jak odpływam… Czułam się bardzo zmęczona…
Śniło mi się, że byłam na jakimś polu. Niebo miało piękny różowy odcień. Zachodzące słońce oświetlało zieloną trawę i kwiaty. Byłam oczarowana tym miejscem. Szczególnie kolorem nieba…
-Zostaw mnie w spokoju – powiedział ktoś za moimi plecami.
Odwróciłam się z uśmiechem i stanęłam jak wryta. Kompletnie mnie zmroziło na ten widok. Przede mną stała dziewczyna. Młoda, blond loki, włosy sięgające do połowy pleców i niebieskie oczy. To byłam ja.
-Słyszysz mnie? Zostaw mnie w spokoju – powtórzyła groźniejszym tonem.
-Ale ja nic od ciebie nie chce – powiedziałam zaskoczona jej słowami.
-Nie? Po co poszłaś do MOJEGO domu?
-Przyśnił mi się… Byłam ciekawa…
-Nie potrzebnie. Nie interesuj się mną. Nie zastanawiaj się nade mną. Teraz już jest za późno!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czemu ona/ja zwracała/zwracałam się tak oschle i chłodno do siebie? Przecież to byłam ja…
-Wiesz co ci powiem – zaczęła zbliżając się do mnie i patrząc mi głęboko w oczy. – Nie bądź taka ciekawa, bo ciekawość cię zgubi, a nie pomoże. Ona jest jak ludzie. Oni nie pomagają. Oni tylko niszczą i wszystko psują.

 I jak się podobało? ;D

wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział 3

Witajcie Ludziki!
Przed sobą macie trzeci rozdział :D
Według mnie... Nic się w nim nie dzieje, ale nie martwcie się, już niedługo akacja będzie ciekawsza ( tak mi się wydaje).
I jeszcze jedna sprawa...
Zachęcam ( a może też i proszę) Was do komentowania. Wiecie, nie piszę tego, żeby mieć jak najwięcej komentarzy, wejść itp. A nie chcę Was szantażować np.: jeżeli pod tym postem nie będzie pięciu komentarzy to nie napiszę następnego-takie coś nie ma sensu. Po prostu jestem ciekawa jak WY to odbieracie. Czy Wam się podoba, czy nie. Może za mało jest emocji, akcji, opisów. Piszcie o wszystkim i wytykajcie najdrobniejsze błędy. Jestem otwarta na wszelkiego rodzaju krytykę, jak i na pochwałę :D 
Chyba, że nie chcecie chwalić i krytykować, tylko po prostu pogadać, pozdrowić, życzyć wszystkiego najlepszego, to o tym też piszcie ;)
Życzę miłej lektury :D


Wybiegłam na szpitalny parking i słońce oślepiło moje oczy. Dalej byłam na boso, lecz to mi nie przeszkadzało, żeby przebiec parking w dziesięć sekund.
Nie wiem czemu nie poszłam za głosem mojej mamy. Mogłam jej się pokazać i powiedzieć, że żyję i jest wszystko dobrze… Rany… Ja nie żyję… Ale przecież biegnę, oddycham, widzę, a inni widzą mnie. Przecież rozmawiałam z jednym lekarzem.
-…popełniła samobójstwo…- w mojej głowie ponownie zabrzmiały słowa mężczyzny.
Zabiłam się?
Zatrzymałam się i przypomniałam sobie obrazy z życia dwóch lekarzy, z których uczyniłam swój posiłek…
Usłyszałam klakson samochodu i w mgnieniu oka znalazłam się na masce czarnego BMW. Upadłam na ziemię i widziałam błękitne niebo… Gdzie ja jestem?
Widok pięknego nieba zasłoniła mi twarz mężczyzny. Brunet o czekoladowych oczach. Niedogolony. Ładnie pachnący. Miał ładne kości policzkowe…
-Musisz iść ze mną-powiedział.
Podniósł mnie z ulicy i wsadził na tylne siedzenia swojego auta.
Boże.
Jakiś facet właśnie mnie porywa…
-Zostaw mnie! Wypuść mnie stąd!- krzyczałam.
Szarpnęłam za drzwi, ale były już zamknięta.
-Nic się nie bój, nie zrobię ci krzywdy-mówił spokojnym, aksamitnym głosem.
Samochód ruszył. Nie wiem gdzie jechaliśmy.
-Chcesz mnie zabić? - zapytałam bez zastanowienia.
-Nie. Chcę ci pomóc.-Odparł, po czym odwrócił się w moją stronę, nie patrząc na jezdnię, i uśmiechnął się.
Kły.
-Tak jak ty jestem wampirem-dodał spokojnie.
Jestem wampirem?
O rany…
-Jak to? – spytałam zaskoczona tą nowiną.
-Nie wiem. Nie udzielę ci odpowiedzi na to pytanie, ale na inne bardzo chętnie.
-Gdzie jesteśmy?
-Kalifornia.
-A gdzie jedziemy?
-Do mojego apartamentu.
-Czemu mnie tam zabierasz?
-Jesteś nowym wampirem i muszę się tobą zająć.
Zadałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiem też jaki dzisiaj dzień, co robiłam wczoraj, przed wczoraj, gdzie mieszkam… Nie wiedziałam kim jestem… No dobra. Caroline Amber. Ale ile mam lat? Co lubię robić? Kim byłam wcześniej? Czemu…
-…nic nie pamiętam – stwierdziłam.
-Jeden z efektów zmiany w wampira – odpowiedział. – Tracisz wszystko – wyszeptał.
Oparłam się o tylnie siedzenia i uświadomiłam sobie, że właśnie straciłam wszystko… Rodzinę, wspomnienia… Wszystko…
-Znasz mnie? – postanowiłam dalej męczyć nieznajomego pytaniami.
-Powiedzmy.
-Skąd? Jak? Znałeś mnie wcześniej? A może… Ty mnie zmieniłeś w wampira?!
-Nie. Nie. I… nie.
-To kto?
-Dziewczyno nie wiem!
-Nie denerwuj się! Powiedziałeś, że odpowiesz na wszystkie moje pytania!
-Tak, ale myślałem, iż będziesz je wolniej zadawała, a nie pięć pytań na sekundę.
Zatrzymaliśmy się.
-A ty jak się nazywasz?
-Mark Kellong. – Przedstawił się. – Idź za mną.
Pokiwałam głową, po czym opuściliśmy samochód. Szłam za nim, a przed sobą miałam ogromny wieżowiec. Widać było, że mieszkają w nim bogaci ludzie i… wampiry.
Weszliśmy do środa przez drzwi obrotowe i jakbym była w innym świecie. Po lewo znajdowała się recepcja z szklanym blatem. Ściany były złote, a podłoga wykonana z białych płytek. Elegancji i stylu dodawały złote kolumny i obrazy namalowane przez artystów z przeróżnych epok.
Mark kiwnął głową recepcjoniście i szedł dalej. Natomiast ja podążałam za nim jak w amoku. Potem weszliśmy do szklanej windy, dzięki której można było podiwanić recepcję oraz słoneczną Kalifornię.
Wjechaliśmy na ostatnie piętro. Mark wprowadził mnie do swojego apartamentu.
Rany… Ile on miał kasy?!
Mieszkanie było pomalowane na biało, natomiast meble były ciemnobrązowe i taki też dominował kolor jeżeli chodzi o wystrój kuchni, salonu, łazienki…
W dodatku miał taras! Ogromny! Z widokiem na ocean…
Powiem tak: nie pamiętam nic z zeszłego tygodnia, ale wydaje mi się, że wampiry nie kojarzyły mi się z przepychem i bogactwem, bardziej z ciemnością, mrokiem, trumnami… A nie z jasnymi apartamentami z wygodnymi łóżkami.
-Przyznaj się, że musiałeś zabić jakiegoś prezydenta, żeby mieć forsę i tutaj zamieszkać – powiedziałam wyglądać przez okno.
-Gdybyś miała tyle lat, co ja i miała okazję wypróbować się w różnych dziedzinach i zawodach… to miałabyś tyle forsy, co ja – odparł.
-Ile masz lat? – spytałam oszołomiona widokami i wystrojem jego lokum.
-Więcej od ciebie.
-A ile ja mam lat?
-Caroline, masz siedemnaście lat.
Siedemnaście… Zaraz…
-Powiedziałeś, że mnie nie znasz – przypomniałam sobie naszą rozmowę w samochodzie.
Mark odwrócił się i podszedł do lodówki, z której wyjął woreczek z krwią. Wlał ją do szklanki, po czym wypił jej zawartość. Mieszkanie wypełniło się zapachem krwi grupy AB. Nie, wtedy nie miałam ochoty na krew.
-Chcesz się napić? – zapytał wskazując na pusty woreczek.
-Nie.
-Piłaś już dzisiaj. Racja. Co za dużo to nie zdrowo.
-Skąd to wiesz?
Wampir znalazł się przy mnie w mgnieniu oka. Niesamowite.
-Wyczuwam od ciebie to, że pozbawiłaś życia dwie osoby – powiedział.
Oderwałam od niego wzrok i zakryłam dłońmi swoją twarz jakbym miała się zaraz rozpłakać.
-Stałam się mordercą – stwierdziłam załamana tym faktem.
-Niestety, nie mogę temu zaprzeczyć, ale mogę cię pocieszyć.
-Jak?
-Ja też nim jestem znacznie dłużej niż ty i uwierz mi, że… nieważne.
-Powiedz mi o tym – nie wiem czemu, ale chciałam, żeby mi coś o sobie opowiedział (nawet jeżeli byłaby to mroczna historia o jego przeszłości).
Spojrzał mi w oczy, po czym oznajmił chłodnym tonem:
-Caroline, jesteśmy mordercami i dzięki temu żyjemy, więc przywyknij do tego.